(Podanie z Pomorza Zachodniego)

 

Czerwone słońce wznosiło się nad Zalewem Odrzańskim, co było nieomylnym znakiem, że piękna pogoda utrzyma się długo.

Na jedną z wież obronnych Winety wstąpiła młoda dziewczyna i z trwogą spoglądała ku zachodowi, gdzie majaczył w oddali lubiński gródek, zbudowany na wyniosłym cyplu przybrzeżnym. Lecz cicho i pusto było dokoła; na wodach zalewu nie widać było ani jednego żagla.

Biedna Diwa czekała już miesiąc na powrót swego ojca – Wszebora, który wraz z bratem wypłynął na czele stu okrętów bojowych na wody Bałtyku. Zbliżało się powoli święto Kupały, a ona kończyła już szesnaście lat. Ojciec obiecał jej przywieźć na urodziny piękne zausznice ze szczerego złota. Poza tym miały być huczne tańce, zabawy, gonitwy, walki. W pewnym momencie spojrzała na swą dłoń, na której widniał żelazny pierścień wikingów i zarumieniła się na wspomnienie pierwszego pożegnalnego pocałunku, którego żar jeszcze dotąd czuła na swych wargach.

– Kiedyż wrócą? – szeptała dziewczyna – Przecież to dziś miały być jej zrękowiny z jarlem Erykiem, sprzymierzeńcem Winety. Głos tego młodego wikinga pobrzmiewał w jej uszach zawsze, gdy tylko o nim pomyślała. Pieśń pochwalna dla jej rodzonego grodu brzmiała tak:

Tam, gdzie w morzu Odra
Znika i swój kończy bieg,
Szlachetni ludzie, jak słyszałem,
Morski gród warowny wznieśli,
Co niejeden przetrwał wiek.
I zwano go Wineta.
A kto z przybyszów osiąść chciał,
Tego otwarcie przyjmowano,
Czy był to Grek, czy był to Prus,
Czech, Polak, Lutyk albo Rus.
Albo z innego przybył kraju –
Temu gościnę na dzień i noc,
Największy Europy gród
Jadłem i trunkiem sycił w bród.
Każdy żyć uczciwie tu mógł,
A nad wszystkim czuwa Trygław bóg.

Diwa zwróciła wzrok w stronę ukochanego grodu. U jej stóp rozpościerała się słowiańska Wineta, opasana potężnym murem obronnym, którego strzegło dwanaście wież, a dwanaście bram i dwanaście dróg wybiegało w różne strony świata. Domy bogatych kupców budowane z granitu pokrywała pozłocista blacha, która w płomieniach słońca biła w oczy łuną blasków, a ulice wykładane dębowymi tarcicami wypełniał wielojęzyczny tłum przyjezdnych z różnych krajów. Gwar rozmów i wesołe okrzyki dochodziły do jej uszu aż tutaj, na wieżę. Tylko port leżący w zatoce nad rzeką Dziwną był prawie pusty, a żelazne wrota strzegące wejścia zawarte były na głucho. Okręty na dalekim morzu pełniły straż, bacznie wypatrując wroga.

Zaskrzypiały dębowe schody i obok Diwy ukazał się siwy starzec w długiej lnianej szacie i z wysoką laską, zakończoną pozłacanymi rogami tura – oznaką najwyższej władzy kapłańskiej. Diwa skłoniła z uszanowaniem głowę:

– Witaj, ojcze Boguchwale, strażniku świętego chramu Trygława.

– Witaj, Diwo, córko Wszebora, wojewody wineckiego – odrzekł starzec – odszukałem cię tutaj, bo niepokój mnie trapi okrutnie, a z nikim pogadać nie mogę.

– A rada starszych, panów grodowych? – odrzekła Diwa.

– Najlepsi i najmądrzejsi z nich pociągnęli na morze razem z twym ojcem, a ci, co zostali, myślą jedynie o złocie.

– Czy są jakieś wieści z morza?

– Nie ma żadnych i to jest najgorsze.

– I mnie też dręczy niepokój – przyznała się Diwa. – Czy obawiasz się jakowego nieszczęścia? Przecież wróżba świętego rumaka z chramu Trygława była pomyślna, żadnej z leżących włóczni nie potrącił kopytem.

– Wszystko w ręku Świętowita – odrzekł Boguchwał – choć trzeba pamiętać, że Czernyboh zawsze dybie na ludzką duszę i zsyła złe przygody. A przecież tu w Winecie nie wszystko dobrze się dzieje – złoto i nadmierny dobrobyt psują ludzi. Nie chce im się wojować i obsiewać pól. Mieszkańcy stali się samolubni i pyszni. Na polach pracują przybysze z innych plemion, a grodu bronią najemnicy z północy.

– Czy nie wierzysz ojcze wikingom? Wszak składali przysięgę na wierność Winecie, a Eryk to mój przyszły mąż – dodała ciszej.

Boguchwał zamyślił się głęboko. Diwa zbliżyła się do starca, a potem obejrzała się dokoła i przybliżyła zniżając głos.

– Chciałam ci, ojcze, coś opowiedzieć; boję się, że to jakieś czary.

– Słucham cię, mów dziecino.

– Wczoraj w południe byłam po drugiej stronie rzeki, by urwać świeżych kwiatów na przywitanie ojca i brata. Gdy weszłam na most, ukazała mi się na wodzie rusałka.

Boguchwał niespokojnie drgnął, ściągnął krzaczaste brwi i wbił wzrok w Diwę.

– Co mówisz dziewczyno? To jest rzecz wielkiej wagi! Czy coś ci mówiła, dawała jakieś znaki? A jak wyglądała? – pytał zaniepokojony.

– Miała zielone jak ruta oczy i długie włosy jakby z lnu. Złożyła przede mną ręce na piersiach jak do modlitwy i patrzyła bacznie w oczy. Zlękłam się i uciekłam do grodu, a jej śpiew gonił mnie jeszcze długo.

– Zła to wróżba Diwo, bardzo zła. Dziś trzeba jeszcze złożyć ofiarę Trygławowi i prosić o pomoc.
Diwa pobladła z przerażenia i osunęła się na dębową ławę.

– Co teraz będzie ojcze Boguchwale? Co czynić, by uniknąć nieszczęścia – prosiła dziewczyna – pierwszy raz zobaczyłam ją, gdy miałam lat dziesięć i wtedy zmarła mi matka, a wczoraj widziałam ją drugi.

Boguchwał chodził niespokojnie, stukając kosturem. Aż w końcu stanął przed Diwą i rzekł:

– Jest to wielka tajemnica twojego rodu. Przyrzekłem twemu ojcu, że dowiesz się o niej, gdy tylko wróci z wyprawy. Sam chciał ci to powiedzieć. Lecz to, co przed chwilą usłyszałem, zmusza mnie do tego, by wyjawić ci ją teraz. Kto wie, może czeka nas jakaś wielka próba. Musisz złożyć mi przysięgę, że tego, co powiem nie wyjawisz nikomu.

Dziewczyna uklękła, złożyła ręce na turzych rogach, które wieńczyły koniec świętej laski starca i powtarzała słowa przysięgi:

– Przysięgam na święte imię Świętowita i Trygława, że zachowam powierzoną mi tajemnicę, a jeśli złamię przyrzeczenie, niech dosięgnie mnie klątwa bogów i niech duch mój nie zazna spokoju w welańskiej krainie.

Gdy skończyła, kapłan otarł rękawem mocno zroszone czoło od natężenia myśli, które kłębiły się w jego głowie, po czym podniósł dziewczynę z klęczek i tak zaczął prawić:

– Rusałka, którą wczoraj widziałaś, jest boginką rzeki Dziwny, nad którą stoi i nasz gród. Jest więc istotą nieśmiertelną, jak wiesz. Na imię ma Diwa, tak jak i ty, jest bowiem pramatką twego praojca.

Diwa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, ale kapłan zakrył je ręką i tak mówił dalej:

– Nie lękaj się jej, rusałka jest opiekunką Winety i całego waszego rodu i nic ci złego nie uczyni, a tylko ostrzega przed grożącym niebezpieczeństwem. W bardzo dawnych czasach, do których nie sięga już pamięć najstarszych nawet ludzi, przybył w te strony z dalekich puszcz nadłabskich praszczur twego ojca. Nie miał imienia ani przezwiska, nazwano go więc wedle szczepu jego rodowego Wenetą. On to założył nad Dziwną gród obronny, który i do dziś nazywają wedle założyciela Wenetą, a inni Winetą. Tenże człek też wziął sobie za żonę rusałkę Diwę, od której rzeka nasza nosi nazwę Dziwny. Miał on z nią dwóch synów i dwie córki. Wszystkie nowo narodzone dzieci Weneta znajdował na brzegu rzeki w misternie plecionych koszyczkach, przyozdobionych liliami wodnymi. Synowie otrzymali od rodziców imiona Wolin i Uznam, a gdy dorośli, ojciec oddał im w dziedzictwo obie wyspy nadmorskie. I, jak widzisz, obie te wyspy od ich imion przyjęły nazwy. Natomiast córki, Świna i Piana, stały się rusałkami dwóch dalszych rzek. Ty Diwo jesteś praprawnuczką Wolina, zrodzoną z ludzkiej kobiety.

Starzec umilkł, a Diwie zdawało się, że słyszy bicie własnego serca.

– Dlaczego nikt mi o tym nic nie powiedział? Co ja teraz mam zrobić, by nadal cieszyć się opieką rusałki? – pytała zatroskana dziewczyna.

– Ten amulet na twojej szyi, to dar od ojca… – odrzekł znów dostojnym głosem kapłan.

– Tak, noszę go od dawna – odparła zaskoczona dziewczyna – jest wykonany z jakiejś szlachetnej odmiany bursztynu, a w środku jest zatopiona w nim jakby złota rybka, która czasami robi się ciemna. Wiele razy pytałam ojca i matkę co to oznacza, ale powiedzieli mi, że dowiem się, jak skończę szesnaście lat, w dzień święta Kupały. Czyli właśnie teraz, bo dziś kończę szesnaście lat i dziś jest święto boga Kupały!

– Ten dzień miał wyglądać inaczej. Miałaś się cieszyć, radować i bawić; widać bogowie zrządzili inaczej. O Świętowicie, co dla nas przygotowałeś? Trygławie, Radegaście, Swarożycu słoneczny…, martwię się o twego ojca i brata, już dawno powinni wrócić. Jeśli nie ma twych opiekunów, ja muszę dopełnić świętego obrzędu i wyjawić ci tajemnicę tego amuletu. Widzisz Diwo, ma on czarodziejską moc. A objawia się tym, że gdy są dni szczęśliwe, mała rybka przybiera barwę błyszczącego złota, gdy zaś zbliża się nieszczęście, dla któregoś z członków twego rodu, ciemnieje, a nawet, gdy przelana jest krew, robi się ciemnoczerwona. Jednak to jeszcze nie wszystko, nie powiedziałem ci najważniejszego. Ten amulet nie może zmienić przeznaczenia nikogo z waszego rodu, może tylko ostrzegać. Jeśli zaś całemu miastu zagrażałoby jakieś niebezpieczeństwo, wtedy amulet nabiera mocy wszechpotężnej i może uratować Winetę. Wtedy musisz ściągnąć amulet z szyi i pocałować go trzy razy i po trzykroć wymówić słowa przysięgi: „Rusałko Diwo! Ratuj swój gród od zagłady!” To zaklęcie ma swoją moc tylko wtedy, gdy dochowana jest czystość, pamiętaj o tym.

– Ojcze, z młodym wikingiem się tylko raz całowałam – pośpiesznie mówiła zarumieniona dziewczyna.

W tym momencie ze strażniczych wieżyc Winety rozległy się dźwięki rogów.

Boguchwał zerwał się z ławy i spojrzał w kierunku Lubina, gródka strażniczego, nad którym unosił się dym – znak, że do Winety zbliża się jakiś wróg od strony morza. Natychmiast też wysłał kilku ludzi do warowni, by zobaczyć, co się dzieje, w nadziei, że coś będzie wiadomo o okrętach Wszebora. Kapłan nakazał także przygotować pozostałe okręty, które zostały w porcie, tak by były gotowe do walki.

– Boguchwale! Zobacz – krzyknęła Diwa – złota rybka przyjęła kolor krwisty!

– Na bogów, co jest? Miastu zagraża niebezpieczeństwo – zatrwożył się kapłan, patrząc na amulet dziewczyny – ktoś na nas idzie.

Boguchwał wezwał do siebie dowódcę straży i nakazał zwołać wszystkich zdolnych do noszenia broni mężczyzn. Dziesięć okrętów stojących w porcie pośpiesznie opuściło przystań. Tupot biegnących łuczników wyrwał z zadumy stojącą w niemym przerażeniu Diwę. Chwilkę później przybyli na spienionych koniach zwiadowcy.

– Ojcze! Danowie nadpływają! – krzyczał woj – są w dużej liczbie, trzysta okrętów na pełnych żaglach płynie na Winetę!

– Widzieliśmy też okręty Wszebora, tylko trzy – dodał pośpiesznie drugi zwiadowca – ścigali je Danowie.

W tej chwili nadbiegli władycy wchodzący w skład rady miejskiej.

– Boguchwale, co robić? Nieprzyjaciel okrutny nadciąga – wołali w dzikiem amoku – Lubin już oblężony, zwiadowcy ledwo się wymknęli.

– A to psy wściekłe – wycedził przez zęby kapłan – północne, zdradliwe ścierwo!

– Co mówisz ojcze? Radź jak mamy się ratować– pytał jeden z radnych o wyglądzie tępaka; bogaci kupcy i cudzoziemcy nie chcą walczyć.

– A co z moim ojcem i bratem?! Co z Erykiem?! Gdzie ludzie, którzy z nimi wypłynęli?- pytała Diwa, targając jednego ze zwiadowców za grubą przeszywnicę, wypełnioną morską trawą.

Nie zdążył woj odpowiedzieć na pytania dziewczyny, bo od strony portu podniosła się wrzawa:

– Otwórzcie wrota! Wpuście nas do portu, bo zginiemy! Ubili Wszebora, Danowie nadchodzą – krzyczano z okrętu.

Pośpiesznie też otworzono wrota portowe, po czym znów je dobrze zamknięto. Do przystani wpłynęły trzy okręty i trzy następne z owych dziesięciu, które wysłano później.

Z pierwszego statku wojowie na swych tarczach wynieśli ciało Wszebora i Wolina, mocno zmasakrowane. Wszebor żył jeszcze, gdy Diwa szlochając pochyliła się nad nim, by usłyszeć, co ma do powiedzenia:

– Eryk i jego wikingowie nas zdradzili…, brońcie miasta, brońcie ludzi… Diwo… – podniósł jeszcze dłoń, by coś pokazać, lecz siły go opuściły i padł martwy.

Płacz dziewczyny mieszał się z biciem dzwonów spiżowych, które waliły na trwogę, a cały Zalew Odrzański zabielił się od niezliczonych ilości żagli duńskich statków. Powoli wpływały one na wody rzeki Dziwny, choć część, zapewne nie znając tych szlaków wodnych, wpadło na dębowe pale wbite w dno i zatonęło. Jednak spośród innych statków wysunął się jeden naprzód i sprytnie omijał wszystkie przeszkody. Na dziobie stał rosły młodzieniec w okularowym hełmie, dzierżąc w ręku pokaźnych rozmiarów włócznię.

– A to psi syn! Niech go fale pochłoną – urągał wściekle Boguchwał – płynie do nas Eryk zdrajca. Nie strzelać na Trygława!

– Zabić zdrajcę! – wołano z tłumu.

– Przyjdzie na to czas, ale teraz go wysłuchajmy – uspokajał Boguchwał – zdradziłeś nas nikczemniku! Zdradziłeś Winetę! Złamałeś przysięgę daną miastu!

– Mój pan, król Danów uwolnił mnie od przysięgi – dumnie odparł Eryk – żąda teraz byście się niezwłocznie poddali, daje wam na to godzinę i aby mu się nie nudziło, chce byście przysłali mu córkę Wszebora, Diwę.

– Oby ci Trygław wcisnął coś dużego w te plugawe usta – wściekle warknął kapłan.

– Zetnę ci łeb starcze za te słowa – ponuro obwiesił Eryk. Machnął na swych przybocznych wikingów i ruszyli wolno spod bramy.

Boguchwał po krótkiej naradzie rozkazał gorączkowe przygotowania do obrony. Następnie odprawił modły nad ciałami Wszebora i Wolina, które obmyła wcześniej Diwa. Gdy zapłonęły stosy, kapłan uniósł swą laskę i gromkim głosem zakrzyczał:

– Trzeba jeszcze dziś pomścić śmierć naszego wojewody i jego syna oraz wszystkich tych, których ciała leżą teraz na dnie morza!

– Śmierć Danom! Śmierć Erykowi! Wikingom śmierć! – Zabrzmiały w powietrzu gniewne okrzyki zebranej pośpiesznie ciżby, która pobrzękiwała wściekle bronią.

Słońce powoli chowało się za nieboskłonem, gdy Danowie przypuścili atak od strony portu. Jednak Wineta broniła się zaciekle, wiele statków puszczono z dymem, inne osiadły na zdradzieckich palach podwodnych. Na całej szerokości Dziwny zaległy płonące wraki i potrzaskane, na wpół zatopione drakkary. Szturm na przystań został krwawo odparty z dużymi stratami wśród wikingów. Straż grodowa i obrońcy radowali się ze zwycięstwa, ochoczo też częstowano się miodem. Jednak w samym grodzie frakcja bogatych kupców, szynkarzy, złotników i lichwiarzy zawiązała spisek. Na radzie starszych przeciwstawili się Boguchwałowi. Nie chcieli ryzykować i umierać za Winetę, nie mieli zamiaru walczyć, planowali okupić się Danom i wyjść z miasta bez szwanku. Krzyczeli, że mając złoto, zawsze znajdą ojczyznę. Najgłośniejsi byli brodaci Żydzi i Grecy.

Na chwilę przed zachodem słońca, gdy ciężkie chmury spowiły niebo, a nagły mrok okrył ziemię, Żydzi i Grecy porozumieli się ze stronnikami Eryka i przekupili część straży grodowej, by ta otworzyła jedną z bram miejskich.

W tym też czasie Diwa zbierała prochy ze stosów ofiarnych do urn glinianych. Ku jej przerażeniu srebrny łańcuch zsunął jej się zupełnie z szyi. Dziewczyna podniosła go z ziemi i oniemiała. Maleńka rybka w amulecie przybrała kolor czerni. Diwa pobiegła szukać Boguchwała, lecz gdzieś z boku straszliwy wrzask wzniósł się w górę. Na wieżach strażniczych zabłysły ognie, a na stołbie, gdzie mieściła się rada miejska, dzwon bił na trwogę. Diwa wiedziała, co to znaczy – wróg okrutny był już w mieście.

Dziewczyna dopadła do kapłana i cała drżąc, wyciągnęła rękę, na której widniał amulet z czarną rybką w środku. Starzec osunął się na kolana i wycedził błagalnie słowa:

– Ratuj nas, ratuj Winetę! Tylko ty, Diwo, możesz to uczynić! Cała nadzieja w… tobie!

Do starca i dziewczyny dochodził zbliżający się zgiełk bitewnej wrzawy. Znieruchomieli oboje, widząc jak raz po raz padają obrońcy pod naporem duńskiej ściany tarcz. Na czele zbliżającej się masy wojowników stał Eryk zlany krwią, bardziej podobny do upiora niż do człowieka. W tym właśnie momencie Diwa, stojąc w blaskach ogarniającego pożaru, zaczęła z wolna wymawiać swoje zaklęcie:

– Rusałko Diwo! Ratuj od zagłady twój gród! Ratuj Winetę!

Gdy dobiegały ostatnie słowa zaklęcia, nad grodem rozpętała się burza straszliwa. Oślepiające znaki na niebie poprzedziły pioruny, które raz za razem zaczęły walić w szturmujących Danów. Pierwszy rażony został Eryk, który, niczym za dotknięciem boskiego palca, zmienił się w czarne truchło. Potworny wicher zatoczył koło nad Zalewem Odrzańskim i dwoma wyspami, wyjąc i jęcząc, runął ku morzu, unosząc z sobą maszty z żaglami wprost w gardziel Dziwny. Jakby ktoś uniósł masy wody do góry i targnął nimi wprost w duńskie statki, gubiąc je z kretesem. Na chwilę niebo otworzyło swoje podwoje i można było dostrzec cwałującego rumaka, na którym siedziała trójgłowa postać.

Nad ranem nad Zalewem Odrzańskim nie było ani śladu po duńskich okrętach, a tam, gdzie jeszcze wczoraj stało piękne miasto – Wineta, roztaczała się piękna zatoka Dziwny, wdzierając się mocno w ląd. I tak właśnie zginęła Wineta, szlachetny gród Słowian, o którym kroniki pisały od tysiąca lat. Spoczywa ona na dnie Zalewu Odrzańskiego lub zagrzebana w piasku i mule rzeki Dziwny pozostaje pod opieką rusałki Diwy.

Podobno wśród Pomorzan krążą wieści, że miasto co pewien czas wyłania się z topieli i można je zobaczyć na powierzchni Zalewu Odrzańskiego w całym swym majestacie. Towarzyszy temu wydarzeniu dźwięk dzwonów bijących, jak przed wiekami, ostrzegawczo. Mogą to wydarzenie ujrzeć tylko ludzie o czystym sercu i to raz na sto lat w noc Kupały.

Kilka wieków później, gdzie na miejscu zatoki powstała żyzna dolina, wyrósł tu nowy gród słowiański, który od imienia pierwszego syna Winety i rusałki, Pomorcy nazwali – Wolinem. Zaś lud, który się tu osiedlił, przezwano – Wolinianami.

 

1. W krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza Zachodniego. Poznań 1986.