Fotograficzne opowieści o  Italii Małgorzaty Kistryn

       Ponad 10 lat temu w pewien zimowy, deszczowy dzień weszłam do florenckiego antykwariatu. Przeglądałam dziesiątki książek i albumów w poszukiwaniu ciekawostek o Italii, inspiracji do nowych włoskich podróży, dla zwykłej przyjemności grzebania w książkach… i dla przeczekania deszczu. Właściwie każda przewracana w książkach strona podpowiadała gdzie należałoby pojechać, przypominała miejsca, które od dawna czekają w kolejce żeby je zobaczyć. W pewnej chwili ujrzałam świetną fotografię, pokazującą niezwykły krajobraz, którego nie potrafiłam umiejscowić na mapie Włoch. Szybko przeczytałam podpis do zdjęcia: wioska Castelluccio di Norcia na płaskowyżu Piano Grande, u stóp najwyższego szczytu Gór Sybillińskich Monte Vettore w kolorach lata. Patrzyłam długo na fotografię i wiedziałam, że ten widok nie da mi spokoju zanim go nie zobaczę w rzeczywistości. I tak oto, początkiem lata 2006 roku, znalazłam się w zielonym sercu Włoch, jak nazywana jest często Umbria. Późną wiosną, po zimowych odwilżach miejsce to z każdym tygodniem staje się coraz bardziej kolorowe. Fotografowane miejsca obejmują teren w promieniu zaledwie kilku, może czasem kilkunastu kilometrów od wioski Castelluccio di Norcia – najwyżej położonej wioski w Apeninach. Pokazuję obrazy płaskowyżów Piano Grande, Piano Piccolo i Piano Perduto  i okolicznych szczytów w granicach trzech przełęczy: Canapine, Presta i Gualdo. Jest to pogranicze regionów Umbria i Marche, teren Parku Narodowego Gór Sybillińskich. Nieważne, przez którą przełęcz wiedzie nasza droga do Castelluccio, zawsze od razu zdamy sobie sprawę, że znaleźliśmy się w miejscu niezwykłym, gdziekolwiek nasz wzrok pobiegnie, ujrzy zapierające dech w piersiach krajobrazy, pełne harmonii tego co naturalne i stworzone przez człowieka. Uderzą nas bezkresna przestrzeń, cisza, a wczesnym latem niezwykła wielość barw i ich nasycenie. Cisza o świcie jest tak intensywna, że nie tylko słychać brzęczenie pszczoły, ale niezwykle odległe kumkanie żaby w dolinie, nawet, gdy jest się gdzieś wysoko na szczycie!
Ta cisza, która tak mnie urzekała o poranku, teraz zapanowała niepodzielnie wszędzie… Nagle stała się złowieszcza, miasteczko się wyludniło, nikt tu nie przyjeżdża… Trzęsienie ziemi nie oszczędziło nawet tak wysoko położonego miejsca.
Pokazując fotografie  z tego niezwykle pięknego zakątka Włoch, chcę mu oddać hołd. Ciesząc się, że w dobie wszechobecnej globalizacji są jeszcze takie miejsca jak Castelluccio – podziękować mu za nieomal mistyczne mgły o świcie, znikające wraz z pierwszymi promieniami słońca, za niezwykłe kolory oświetlonych o zachodzie górskich szczytów, za zapachy i barwy, które  towarzyszyły mi o każdej porze dnia, w jakimkolwiek kierunku podążałam. Dziękuje napotkanym tam ludziom: mieszkańcom i przybyszom, dzięki którym nie tylko było tam bajecznie pięknie, ale i bardzo miło i interesująco. I bardzo smacznie – ach, te dania w Taverna di Castelluccio !  Dziękuję Wam –  Peppe, Gianna, Deborah, Miriam, Anselmo, Caterina, Margherita, Paola, Gianni, Oretta; i wszystkim Wam, których imienia niestety nawet nie znam, bądź nie pamiętam.

Mam nadzieję, że mieszkańcy Castelluccio szybko przestaną odczuwać skutki trzęsienia ziemi, życzę im tego z całego serca. Oraz tego, aby to miejsce przetrwało takie, jakie zapisało się na zawsze w moim sercu, co tylko słabo oddają obrazy zarejestrowane aparatem.

Tekst i zdjęcia Małgorzata Kistryn