(Podanie ze Starej Rusi)

Pewnego razu Oleg wracał z wyprawy na Chazarów. Rusowie rozciągnęli się w długą kolumnę, na której czele jechał sam wojewoda Oleg na najpiękniejszym koniu, a koło niego najbliższa świta złożona z najprzedniejszych wojów. Za nimi w jazgocie metalu, posuwał się kondukt pieszych ciężkozbrojnych z potężnymi toporami zawieszonymi na plecach i dużymi okrągłymi tarczami. Ta opancerzona w kolczugi piechota, z przytroczonymi mieczami u pasa, to był trzon ruskiej armii. Wysocy i muskularni wojownicy o nieustraszonych twarzach, nieraz przełamywali linie obrony nieprzyjaciela. W dalszej części szli skośnoocy jeńcy powiązani na arkanach ze spuszczonymi głowami. Wśród nich można było dostrzec brodatych Żydów skomlących o zmiłowanie, lecz strażnicy, idący bokiem, nieczuli na prośby, spoglądali beznamiętnie na te pojękiwania. Dopiero za chazarskimi brańcami szli, uzbrojeni głównie we włócznie łuki i topory, wojownicy z kraju Siewierzan, Dregowiczów, Połoczan i Radymiczów. Ci z rzadka posiadali kolczugi, najczęściej nosili przeszywanice i grube baranie czapy na głowie.

Oleg ostrzegał wielokrotnie Chazarów, że jeśli nie przestaną pobierać daniny od Słowian, to nawiedzi ich siedziby ogniem i mieczem. Nomadowie nękali plemiona słowiańskie częstymi najazdami, rabując ich dobytek. Wojewoda w końcu się rozsierdził i najechał pograniczne miasta chanatu chazarskiego, biorąc licznych jeńców

Nagle na drodze pojawił się jakiś człowiek, który dopiero co wyszedł z lasu. Odziany był w długą jasną szatę, a siwiuteńkie włosy nosił rozrzucone i długie aż po pas. Jadący obok Olega Stemid zwrócił się do wojewody:

– Panie, to kudiesnik, kapłan ze świątyni Peruna, znany z przepowiadania przyszłości.

Oleg podjechał bliżej białego starca i spojrzał na pomarszczoną bruzdami twarz. W prawej ręce kapłana tkwił powyginany kostur.

– Miłośniku bogów – zwrócił się do kapłana – jeśli obcujesz z Perunem, to na pewno wiesz więcej niż inni. Nie obawiaj się mnie, chcę tylko usłyszeć, co wiesz o mojej śmierci? Czy będzie to śmierć godna wojownika? Powiedz mi, jak umrę, a dam ci w nagrodę ślicznego chazarskiego konia.

– Panie, kapłani nie boją się wielkich wojowników i nie potrzebują książęcych podarków. Są wolni i mają nieskrępowany język, mogą mówić głosem bogów.

– Ej, kapłanie, uważaj do kogo mówisz, obym nie musiał ci tego języka owinąć wokół szyi -odezwał się potężny woj w okularowym hełmie siedzący na olbrzymim koniu.

– Ruław! Zamilcz! – ryknął na wojownika Oleg – A ty, starcze, spójrz w mglistą przyszłość i powiedz, jaką śmierć zgotowali mi bogowie.

Starzec uniósł ręce ku górze, w prawej dzierżąc drewniany kostur. Odchylił do tyłu siwą głowę i zamknął oczy. Stał tak przez chwilę przed czołem całej armii ruskiej. W tej chwili niespodziewanie zerwał się silny wiatr. Nagły podmuch uderzył go w twarz targając długie włosy i falując białą tuniką niczym chorągwią. Kapłan stał nieruchomo jak posąg, zaś wojowie zaczęli się niespokojnie rozglądać. Po chwili wicher ucichł i kapłan otworzył oczy przemawiając łagodnym głosem.

– Panie, zapamiętaj moje słowa, to bardzo ważne. Imię twoje będzie sławne! Widzę tę tarczę twoją, zawieszoną na bramie wielkiego miasta, które pokłony ci bić będzie. Wojny liczne odbędziesz i zawsze zwycięskie. Będziesz panem Sinego Morza, które odtąd nazywać będą ruskim. Pokłonią ci się liczne miasta i ludy. Choć w wielu bitwach będziesz uczestniczył, nikt z nieprzyjaciół nie zada ci śmiertelnej rany. Wierny twój towarzysz, który zawsze będzie z tobą uczyni to….

Wszyscy stojący najbliżej Olega rozejrzeli się wokół siebie. Na pobladłych twarzach Rusów odmalowało się zdziwienie.

– Nikt się nie ośmieli panie – krzyknął Inegełd. – Co ty pleciesz starcze?

– Twój koń, władco, będzie przyczyną twojej śmierci – odparł spokojnie kapłan.

Zapanowała głucha cisza, taka, że było słychać brzęczenie polnych owadów. Wojowie spoglądali to na siebie, to znów na konia wojewody, a to znów na niego samego. Pierwszy ryknął śmiechem Oleg, a za nim gromki wybuch radości przybocznej drużyny poniosło echo po całej okolicy. Jednak po chwili wojewoda spochmurniał i odwrócił twarz w stronę najbliżej siedzących na koniach. W jednej sekundzie wszyscy zamilkli. A Oleg, poklepując swego wierzchowca po karku, rzekł poważnym głosem:

– Koń powiadasz, no cóż, trudno stary przyjacielu, czas się rozstać. Stawałeś ze mną razem jak przystało na prawdziwego druha, ale widać dalej nam nie sądzone razem wojować. Noga moja już nie wejdzie w złote strzemię. Wypoczywaj teraz i wspomnij mnie czasami.

Zaraz też podano nowego konia wojewodzie, a poprzedniego odprowadzono do książęcych stajni. Tam też na rozkaz Olega pojono go wodą, sypano mu ziarno, zmieniano słomę
i wyprowadzano na popas. Mijały dni, tygodnie i lata, a władca Rusi wojował na wschodzie z Czudami, na południu z Grekami, czasami tylko przerywając wojaczkę na stawianie nowych grodów i huczne uczty.

Gdy biesiadował pewnego razu w Kijowie ze swoją drużyną, przypomniał sobie swego wiernego towarzysza.

– A gdzie to mój wspaniały wierzchowiec, druh mój, który wiele razy życie mi uratował z walki unosząc na czas?

– Panie, toż on już dawno zdechł, a kości jego bieleją na wzgórzu za grodem – odparł Stemid dziwiąc się, że wojewoda tak niespodziewanie pyta o swego konia.

Oleg pokręcił głową – kudiesnik się mylił, bezrozumny staruch, do diabła z taką wróżbą! Koń
i do teraz by mnie nosił – krzyczał wymachując ręką z rogiem napełnionym miodem i rozchlapując go na prawo i lewo.

– Chcę go zobaczyć, prowadźcie mnie do niego – grzmiał wojewoda. – Prawie wszystko, co mówił kapłan się sprawdziło, upokorzyłem Carogród, pobiłem wszystkich wrogów, Morze Sine nosi teraz nazwę Ruskiego, tylko w jednym się mylił ten stary głupiec, koń mój mnie już nie zabije.

Wszyscy biesiadnicy ruszyli czym prędzej na wzgórze za miastem, gdzie nad brzegiem Dniepru leżały porozrzucane kości. Rozglądali się wojowie, kupcy, wojewodowie i inni goście.

– To tutaj wuju, dobrze pamiętam to miejsce – wskazał palcem młody kniaź Igor.

Na zielonej murawie leżały w dużym nieładzie kości olegowego przyjaciela, ukochanego wierzchowca. Lekko przypruszone pyłem, który naniósł wiatr i gdzieniegdzie pokryte brązowymi mchami.

Wojewoda podszedł do końskiej czaszki i postawił nogę na czerepie. Nie rozstając się z rogiem pełnym miodu, szeptał cichutko słowa: „Więc tu śpisz, mój jedyny przyjacielu, twój stary pan cię odwiedził. Miałeś mnie przeżyć, a tymczasem leżysz tu pośród odpadów na śmietniku całego Kijowa. Nie martw się, tryzna już niedaleko i niebawem dołączę do ciebie. Głowy pod topór nie położysz i mojej mogiły swoją krwią nie zrosisz.” Wtem z pustego oczodołu czaszki wypełzła czarna żmija i zawinęła się wokół nogi Olega. Wojewoda wrzasnął, gdy gad zatopił zęby w jego łydce. Chwilę później leżał martwy na murawie, obok swojego wiernego towarzysza.

Na tryźnie nie zabrakło nikogo z drużyny Olega. Przy wielkim biesiadnym stole płakała cała Ruś po stracie władcy. Kniaź Igor ze swą żoną Olgą i Stemid, wielki Ruław, rudy Inegełd, Farłof, Wermąd, Ruałd, szybki jak błyskawica Karn, Aktewu, Truan, Ferław , Riuar, Fost i Lidul. Wspominano boje toczone przez lata i imiona tych którzy poginęli, gęślarze śpiewali pieśni chwaląc czyny swego pana. Pito i jedzono parę dni. I tak wróżba się wypełniła do końca, Oleg zginął od swego konia, którego kości złożono obok władcy na dużym snekku i podpalono, by duch uleciał do krainy bogów.

 

Bibliografia:
1. W. Chrzanowski. Ruś Kijowska w czasach pierwszych Rurykowiczów. Kraków 2009.
2. Powieść Minionych Lat. Wrocław 1999.
3. Энциклопедия рчсских преданий. Москьа. 2002.
4. А. Пушкин. Стихи. Ленинград. 1949.