(legenda z kraju Wieletów)

 

Cisza panowała dookoła, tylko delikatne muśnięcia wioseł o taflę wody przerywały ten grobowy nastrój. Z wszechogarniającej mgły wyłonił się jak potwór, zdobny w wizerunki smoków, snekkar. Ten piękny okręt należał do kupca i podróżnika z kraju Szwedów – Gardara Svavarssona. Płynęli tak już wiele dni, gdy nagle stojący na dziobie Wiking krzyknął:

– Ziemia, panie! Ziemia!

– Nareszcie – odrzekł Gardar – myślałem, że już nigdy nie wypłyniemy z tej potwornej mgły. Aigir płata nam figle, niewiele brakowało, a już na stałe zagościlibyśmy w jego królestwie. Trzeba naprawić poszycie i połatać dziury, ta ostatnia burza uczyniła więcej szkód niż potyczki z Piktami.

Po dotarciu do kamiennej plaży załoga wytaszczyła okręt na brzeg i zabrała się do rozbijania obozu. Noc była chłodna, więc rozpalono kilka ognisk; czujne warty miały baczenie na całe obozowisko, gdyż kraj był nieznany, a czasy niepewne.

Nad ranem Svavarsson polecił kilku ludziom zbadać okolicę. Choć wiedział, że na północ od Wysp Owczych jest jakiś ląd, nie znał jego dokładnego położenia, wielkości ani nawet nie wiedział, czy jest zamieszkany. Zaraz też zwrócił się do człowieka, który mu towarzyszył, a którego określał dziwnym imieniem – Nocny Wędrowiec:

– Natfarri, każ tej słowiańskiej niewolnicy uwarzyć jakiejś strawy dla nas, niech się na coś przyda.

– Będzie jak zechcesz Gardarze – odparł Natfarri i uczynił, co pan kazał.

Gdy tak siedzieli we dwóch, spożywając przyrządzony naprędce posiłek, Svavarsson nagle spytał:

– Powiedz mi, dlaczego przystałeś do nas? Przecież dość często walczymy z twoimi braćmi.

– Tak, to prawda, ale jeszcze częściej nawiedzacie dziedziny Niemców, a ja mam z nimi rachunki do wyrównania. Pochodzę z dumnego ludu Wieletów. Gdy armia cesarza Ludwika pokonała naszego księcia Dobrovita, dostałem się do niewoli. Byłem wtedy małym chłopcem. Podobno wieziono nas do zamorskich krajów, by sprzedać jako niewolników ludziom o brązowych twarzach. – Natfarri umilkł na chwilę. Siedząc bez ruchu na pniu drzewa ,przypominał posąg zaklętego woja. Podniósł głowę, spojrzał swymi szarymi oczami na Svavarssona i dodał:

– Z tej niewoli uratowali mnie dopiero twoi bracia, niszcząc cesarską flotę. Poprzysiągłem sobie zemstę na cesarzu i Frankach. Tak właśnie przystałem do was. Gdy sława moja urosła, a wojaczka mnie trochę zmęczyła, postanowiłem dorobić sobie trochę, najmując się z wiernymi mi ludźmi. Chęć zemsty z czasem zaspokoiłem, utoczyłem tyle krwi saskiej i frankońskiej, że wystarczyłoby na sporej wielkości jezioro. Normanowie nie mogąc wymówić mojego imienia, zaczęli nazywać mnie Natfarri, bo atakowałem wroga głównie w nocy. Ale rodzimego języka nigdy nie zapomniałem i choć jestem teraz Wikingiem, jak ty, to serce mam wieleckie i słowiańską duszę… Teraz już znasz prawdę, Gardarze.

– Tak, to zaiste dziwna historia. Podobno bardowie układają o tobie poematy. Chciałbym i ja też czegoś dokonać. – odparł Svavarsson.

Tymczasem powrócili zwiadowcy, donosząc, że w okolicy nie ma żywego ducha; dookoła pełno gorących źródeł, a z ziemi unoszą się dymy, tworząc krajobraz niespotykany nigdzie indziej.

– Ha! To istna zatoka dymów – skwitował Svavarsson.

Gdy naprawiano snekkara, okazało się, że jest mocno przeciążony, postanowiono więc część zapasów wrzucić na łódź i ciągnąć za statkiem. Dwoje słowiańskich niewolników miało pilnować ładunku. Kiedy już wszystko było gotowe Natfarri zwrócił się do Svavarssona:

– Gardarze, pozwól mi z nimi popłynąć na tej łodzi. Dopilnuję wszystkiego.

– Chyba nie mówisz poważnie, Natfarri. Jesteś mi potrzebny na okręcie. Cała załoga cię uwielbia, mają do ciebie zaufanie. Dlaczego chcesz płynąć z niewolnikami?

– Mówią moim językiem i choć nie są Wieletami, to jednak są tej samej krwi.

Svavarsson zastanowił się chwilę, po czym wyraził zgodę. Obie łodzie wpłynęły w nieprzeniknioną, gęstą jak mleko mgłę. Ciężko było określić kierunek, w którym płynęli. Załoga w milczeniu poruszała wiosłami, obawiając się złych mocy lub potwora, który podobno połyka całe statki i mieszka gdzieś w przepastnej głębinie. Okręt co chwilę zaczepiał o jakieś skały albo uderzał burtą o ostre, wystające końce skał podwodnych. Nie wiadomo nawet, kiedy lina holownicza urwała się, pozostawiając łódź w demonicznej otchłani mgieł. Natfarri i dwójka słowiańskich niewolników zostali pozostawieni sami sobie. Gdy mgły nieco opadły, udało im się dotrzeć do brzegu. Stanąwszy na kamiennym gruncie Natfarri rozejrzał się dookoła, odrzucił do tyłu swoje długie, płowe włosy i rzekł do kobiety i mężczyzny, którzy mu towarzyszyli.

– Zatoka dymów… Tak ją nazwiemy.

Kiedy w 870 roku dotarł do tych terenów Ingolf Arnarson, zastał tam ludzi posługujących się słowiańską mową, mieszkających w dwudziestu półziemiankach i od nich też przejął nazwę tego miejsca – Zatoka Dymów. W języku Wikingów nazywana była Rejkjavik, zaś całą wyspę nazwano Wyspą Gejzerów i nosi ona dziś nazwę – Islandia.

 

Bibliografia:
1. Skrok Zdzisław, Słowiańska moc, Warszawa 2006
2. http://patulkaa.jogger.pl/2008/08/23/islandia-slowianie-byli-tu-pierwsi-v-ii/